Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!
 Dokument bez tytułu
Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!


terraexim


cenyrolnicze

 zuromin


polnet




„Dobra” Ziemia Podlaska

 

Wywiad z doktorem Janem Szeretuchą – specjalistą chorób świń i rozrodu zwierząt

 

 

Panie doktorze, w tym roku obchodzi Pan okrągłą rocznicę ukończenia studiów - proszę powiedzieć w kilku zdaniach o początkach swojej przygody z leczeniem zwierząt.

 

- Po ukończeniu studiów na Akademii Rolniczej w Lublinie w 1984 r. i uzyskaniu dyplomu lekarza weterynarii rozpocząłem pracę w przychodni dla zwierząt w Czyżewie, w województwie podlaskim. Od 1990 roku prowadzę prywatną praktykę weterynaryjną, w której zatrudniam trzy osoby, dwóch techników weterynarii oraz jedną osobę zajmującą się sprawami administracyjnymi. W organizacji pracy praktyki pomaga mi mój wspólnik – żona Renata, również lekarz weterynarii.

 

Kończąc studia na Wydziale Medycyny Weterynaryjnej nie powiedział Pan jednak „nauce dość”... Jaki wpływ na Pańską karierę zawodową miało ukończenie dwóch podyplomowych studiów specjalizacyjnych?

 

- Rzeczywiście jestem absolwentem dwóch studiów podyplomowych, a co za tym idzie specjalistą z zakresu chorób trzody chlewnej oraz rozrodu zwierząt. Muszę powiedzieć, że zajęcia specjalizacyjne ugruntowały i w istotnym zakresie poszerzyły moją dotychczasową wiedzę. To dało mi możliwość kontynuowania własnej praktyki weterynaryjnej w nowoczesny i przede wszystkim profesjonalny sposób. Wydaje mi się, że szczególny wpływ na moje podejście do zawodu wywarła specjalizacja z zakresu Chorób Trzody Chlewnej, pod kierownictwem prof. Zygmunta Pejsaka. Zmieniła ona zasadniczo nie tylko mój punkt widzenia ale pomogła mi także w zrozumieniu roli współczesnego lekarza weterynarii. Chodzi mi głównie o to, że w chwili obecnej lekarz weterynarii powinien być dla hodowcy przede wszystkim doradcą i konsultantem w zakresie szeroko rozumianej profilaktyki, tj. zoohigieny pomieszczeń, warunków utrzymania, dobrostanu zwierząt, bioasekuracji fermy, systemów żywienia i ekonomiki produkcji, by dopiero na końcu zająć pozycję "lekarza leczącego".

 

Jak na co dzień wygląda praca lekarza weterynarii, który jest „podwójnym” specjalistą?

 

- Moja praktyka weterynaryjna składa się z dwóch części. Pracę z trzodą chlewną rezerwuję tylko dla siebie, natomiast w pracy z bydłem uzupełniają mnie dwaj współpracownicy, którzy są technikami weterynarii. Wizyty u hodowców trzody chlewnej planuję w zależności od wielkości fermy i statusu zdrowotnego zwierząt. W niektórych przypadkach są to wizyty cotygodniowe, w innych natomiast odbywają się jeden, dwa razy w miesiącu lub rzadziej. Obiekty prowadzące tucz warchlaków odwiedzam w zależności od potrzeb. Moja praca polega głównie na monitorowaniu stanu zdrowotnego świń, analizie wyników produkcyjnych oraz tworzeniu i wprowadzaniu w życie programów profilaktycznych. Wiele uwagi poświęcam także aspektom żywieniowym i zoohigienicznym, oczywiście we współpracy z kadrą zootechniczną.

 

Jak wygląda struktura gospodarstw trzody chlewnej na terenie, który Pan obsługuje?

 

- Z moich usług korzystają hodowcy i producenci trzody chlewnej z województw podlaskiego i mazowieckiego. Są to fermy o zamkniętym cyklu produkcji, liczące od 30 do 500 macior stada podstawowego, w których prowadzony jest również odchów i tucz warchlaków. Mimo iż największy potencjał produkcji świń w Polsce znajduje się w rejonie Wielkopolski, Kujaw i Pomorza, hodowcy z którymi współpracuję nie mają się czego wstydzić. I nie są to wcale słowa przesadzone, gdyż wielokrotnie - razem z innymi kolegami, specjalistami chorób świń, porównywałem wyniki naszych ferm z wynikami osiąganymi na fermach w Niemczech, Francji, Hiszpanii czy Danii. Owszem, musimy się jeszcze ciągle doskonalić, ale nasze najlepsze gospodarstwa swoimi wynikami wcale nie odbiegają od ferm z wyżej wymienionych krajów. Wyraźnie zarysowuje się u nas poprawa w zakresie współpracy pomiędzy hodowcami produkującymi prosięta a tymi, którzy je dalej tuczą, co moim zdaniem znacząco podnosi opłacalność tej produkcji. Także na Podlasiu i Mazowszu mamy fermy dobrze wyposażone, o doskonałej organizacji, niezłym poziomie produkcji i co najważniejsze o wysokim statusie zdrowotnym. Hodowcy z ferm, które obsługuję mogą pochwalić się tym, że ich stada wolne są od wielu powszechnie spotykanych w Polsce chorób, takich jak PRRS, pleuropneumonia, ZZZN, leptospiroza, świerzb, zakażenia pałeczkami Salmonella choleraesuis, Salmonella typhimurium, czy też Mycoplasma hyopneumoniae. W ostatnim czasie zauważyłem, że hodowcy, których fermy wolne są od wymienionych wyżej chorób, a szczególnie od mykoplazmozy i PRRS, coraz więcej uwagi przywiązują do dbałości o właściwą bioasekurację fermy. Wielu z nich zdaje sobie już sprawę z tego, jak ważne jest właściwe zabezpieczenie chlewni i ile można zyskać, kiedy zwierzęta nie kaszlą i w chlewni nie występują problemy z rozrodem.

 

Z jakimi problemami najczęściej borykają się hodowcy trzody chlewnej na ziemi podlaskiej?

 

- Wydaje się, że najwięcej problemów zdrowotnych w fermach, które obsługuję wynika z niewłaściwych warunków zootechnicznych chlewni, tj. niskiej temperatury pomieszczeń, wysokiej wilgotności, nadmiernego stężenia gazów oraz braku przestrzegania zasady całe pomieszczenie pełne – całe pomieszczenie puste. Schorzenia, z którymi najczęściej trzeba walczyć to przede wszystkim krwotoczne enteropatie, zakażenia Streptococus suis, Mycoplasma hyopneumoniae, Actinobacillus pleuropneumoniae oraz eperytrozoonoza. Odrębnym problemem, często niedocenianym lub niezauważanym przez hodowców, są zaburzenia w rozrodzie, który jest przecież fundamentem opłacalności produkcji w każdej fermie. Elementem ograniczającym możliwości dobrej współpracy lekarza z hodowcą jest także w wielu przypadkach brak dobrze prowadzonej dokumentacji.

 

W jaki sposób kontroluje Pan zatem status zdrowotny zwierząt w obsługiwanych chlewniach?

 

- W monitorowaniu stanu zdrowotnego zwierząt wykorzystuję wszelkie dostępne metody diagnostyczne, od badania klinicznego poczynając, poprzez badania serologiczne, hematologiczne, bakteriologiczne, badanie USG, testy PCR, badania sekcyjne, na badaniach poubojowych kończąc. Większość próbek do badań laboratoryjnych wysyłam do Zakładu Chorób Świń Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach. Muszę podkreślić, że wysoko sobie cenię współpracę z Zakładem Chorób Świń, ponieważ oprócz wiedzy, którą czerpię od pracowników tegoż Zakładu, otrzymuję stamtąd wiarygodne wyniki badań laboratoryjnych, które niejednokrotnie pomogły mi w postawieniu prawidłowej diagnozy i podjęciu trafnej terapii.

 

Czy Pańscy hodowcy akceptują konieczność wykonywania badań laboratoryjnych?

 

- Muszę powiedzieć, że wykonywanie częstych i jednocześnie wcale nie tanich badań laboratoryjnych, spotyka się z coraz większym zrozumieniem u moich hodowców. W rozmowach z nimi zauważam, jak wiele zależy nie tylko od wiedzy lekarza weterynarii ale także od wiedzy samego hodowcy. Aby interpretacja wyników badań laboratoryjnych była właściwa hodowca musi być także świadomy i co ważniejsze głęboko przekonany o zasadności podejmowanych działań, tj. z jakiego materiału i jaką ilość próbek należy pobrać oraz w jaki sposób przesłać je do laboratorium. Wiedza taka jest niezbędna, zarówno do uzyskania wiarygodnych wyników, jak i zminimalizowania kosztów badań. Życie pokazuje, że dobrą współpracę z hodowcą łatwiej jest nawiązać wtedy, kiedy rozumie on konieczność laboratoryjnego diagnozowania wielu chorób i jest w stanie zaakceptować przygotowane propozycje. Niestety zdarza się jeszcze tak, że niektórzy, mniej doświadczeni hodowcy oczekują rozwiązania problemu po otrzymaniu wyników badania jednego warchlaka lub tucznika.

 

Jak postrzega Pan rolę specjalisty chorób świń we współczesnej medycynie weterynaryjnej?

 

- Jest oczywistym, że rola lekarza weterynarii - specjalisty chorób trzody chlewnej polega przede wszystkim na spełnianiu oczekiwań hodowcy i to nie tylko w zakresie ochrony zdrowia świń, ale także opłacalnej produkcji. Satysfakcja z wykonywanego zawodu jest pełna wówczas, gdy widzimy też zadowolenie po stronie hodowcy. Możliwe jest to jednak dopiero wtedy, gdy wydawane przez lekarza zalecenia właścicielowi fermy spotykają się ze zrozumieniem. Wydaje mi się, że zaufanie, zrozumienie oraz umiejętność słuchania drugiej strony to podstawy dobrej współpracy. Uważam, że rolą specjalisty w zakresie chorób trzody chlewnej jest ciągłe doskonalenie swojej wiedzy i umiejętności. Mając możliwość uczestnictwa w licznych szkoleniach i konferencjach, w tym naukowych, m.in. w USA, jak również wspólnie z przyjaciółmi lekarzami weterynarii – specjalistami chorób trzody chlewnej w Hiszpanii, Danii, Francji czy w Niemczech ciągle się uczę nowych rzeczy, co przekłada się bezpośrednio na efekty u „moich” hodowców.

 

Czy w tym całym „zaganianiu” znajduje Pan czas na coś poza pracą?

 

- Od zawsze interesuję się sportem, wcześniej na pewno aktywniej. Pasjonowały mnie zwłaszcza tenis i automobilizm. Znajdowałem też chwilkę na partyjkę szachów z niezłym graczem. Teraz nadszedł czas jedynie na szachy, ale za to z moją córką. Ostatnio odkryłem w sobie poszukiwacza meandrów Kuchni Świata i muszę się pochwalić, że nieźle mi to wychodzi. Wprowadza to troszeczkę inności w codziennym życiu.

 

Dziękując za rozmowę życzę wielu sukcesów w pracy i nowych odkryć w kuchennej pasji.

 

 

pekol

Bieżący numer

Sklepik internetowy