Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!
 Dokument bez tytułu
Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!


terraexim


cenyrolnicze

 zuromin


polnet




W Bieszczadach też są świnie…

 

 

Wywiad z lekarzem weterynarii Januszem Borysławskim - specjalistą chorób świń.

 

 

Panie doktorze, co u podnóża Bieszczadów może robić lekarz weterynarii, specjalista chorób świń?

 

Odpowiedź na to dość przewrotnie postawione pytanie wymaga krótkiego rozwinięcia. Otóż od Strzyżowa, w którym mieszkam i pracuję od 27 lat do „prawdziwych Bieszczadów” jest ponad 100 km, niemniej jednak trudno odmówić zasadności tak postawionemu pytaniu. W sierpniowo-wrześniowym wydaniu magazynu „Trzoda Chlewna” przedstawiona jest mapka obrazująca proces przesuwania się produkcji żywca wieprzowego z południowo-wschodniej części kraju ku północy. Proces ten obserwowany jest od 10 lat.

 

I co będzie za kolejne 10 lat? Może trzeba będzie poddać się procesowi migracyjnemu mieszkańców?

 

Myślę, że aż tak źle nie będzie. Już dzisiaj, w fakcie niewielkiego zagęszczenia ferm trzodowych na tym terenie dostrzegło korzyść wielu hodowców, biznesmenów, a także wielkich korporacji. Znaczne odległości między fermami stanowią naturalną bioasekurację zabezpieczającą przed zawleczeniem chorób zakaźnych, zwłaszcza przenoszonych drogą aerogenną. Także dla miejscowych producentów wieprzowiny rynek ten staje się w miarę atrakcyjny z uwagi na fakt, że wypadają z niego drobni producenci, ale również ci więksi, którzy w integracji z UE dostrzegli dla siebie zagrożenie, a nie szansę.

 

Czy ta naturalna bariera, jaką jest odległość pomiędzy fermami, przekłada się na status zdrowotny miejscowych ferm?

 

Wydaje się, że tak być powinno, ale niestety tak nie jest. Import materiału hodowlanego z różnych zakątków kraju, często z ferm o nieznanym statusie zdrowotnym, nie poparty badaniami laboratoryjnymi wykonanymi bezpośrednio po przywiezieniu, brak właściwie przeprowadzonej kwarantanny i aklimatyzacji spowodował, że mimo korzystnych warunków terytorialnych możemy się „pochwalić” chorobami diagnozowanymi w całym kraju.

 

Co motywowało Pana do podjęcia studiów podyplomowych z zakresu chorób świń?

 

Podjęcie studiów podyplomowych było konsekwencją wcześniejszych kroków. Wiele zawdzięczam koledze ze studiów, lek. wet. Witkowi Haliszczakowi właścicielowi firmy „SAN-VIT” w Gnieźnie. To dzięki Niemu 12 lat temu podjąłem współprace z firmą żywieniową i zająłem się przekładaniem wiedzy teoretycznej z zakresu żywienia na praktykę. A że tylko zdrowe zwierzęta są w stanie w sposób maksymalny wykorzystać swoje genetyczne cechy, musiałem rozszerzyć swoją ofertę o bardziej wyspecjalizowaną wiedzę weterynaryjną. Stąd decyzja o podjęciu Studiów Podyplomowych z Zakresu Chorób Świn w jego III edycji.

 

Które to studia skończył Pan z wyróżnieniem?

 

To prawda, jako jeden z czterech w gronie 54. Po prostu zrządzenie losu sprawiło, że wylosowałem łatwe pytania. Ale myślę, że na wyróżnienie zasłużyli wszyscy uczestnicy studiów, dla których pytania egzaminacyjne nie stanowiły problemu. Niewątpliwie jest to zasługa Kierownika Specjalizacji z zakresu Chorób Świń, prof. Zygmunta Pejsaka. Świetni wykładowcy, wspaniała, koleżeńska atmosfera sprawiła, że na wykładach frekwencja była niemal stuprocentowa, a zakończenie zostało przez nas przyjęte nie z ulgą, że to już wreszcie koniec, a z ubolewaniem, że to niestety koniec. A co najważniejsze ta życzliwa między kolegami atmosfera została przeniesiona na czas wdrażania zdobytej wiedzy w życie. Wielokrotnie zwracałem się o radę do bardziej doświadczonych kolegów i nie zdarzyło się, aby mi jej odmówiono.

 

Jak wygląda struktura gospodarstw na terenie, w którym Pan pracuje?

 

Jest ona bardzo różna. Dominują niewielkie gospodarstwa rodzinne. Ważnym i pozytywnym symptomem jest fakt, że coraz częściej są to gospodarstwa monogatunkowe. Gospodarstwa trzodowe, bo na nich koncentruje się moja uwaga szczególnie, liczą od 10 do 100 macior. Od lipca br. opiekuję się największym gospodarstwem na moim terenie liczącym 230 macior.

 

Czy w tych, niewielkich przecież, gospodarstwach istnieje możliwość sprawdzenia swojej wiedzy i umiejętności zdobytych w czasie specjalizacji?

 

O tak. Choroby świń tak samo dotyczą gospodarstw dużych, jak i małych, a postawienie właściwej diagnozy w sposób zasadniczy ułatwia wdrożenie właściwego postępowania. Wydawać by się mogło, że dobrodziejstwo badań laboratoryjnych, ze względu na cenę, jest zastrzeżone dla dużych gospodarstw. Otóż nie ma tu żadnej reguły. Są małe gospodarstwa, których właściciele zaufali mi dwa lata temu i dziś nie muszę ich przekonywać do celowości pobierania próbek do badań laboratoryjnych.

 

Wiem, że pracuje Pan jednoosobowo. Czy front Pana zawodowych zainteresowań ogranicza się do jednego tylko gatunku, jakim jest trzoda chlewna?

 

Ze względu na specyfikę hodowlaną terenu nie mogę sobie pozwolić na taki rarytas, choć przyznaję, że ten gatunek zabiera mi coraz więcej czasu. Natomiast stwierdzić muszę, że przypomnienie i rozszerzenie, w trakcie studiów podyplomowych, wiedzy z zakresu fizjologii, farmakologii, endokrynologii znakomicie przydaje się w pracy z innymi gatunkami zwierząt.

 

Czy Pana praca ogranicza się tylko do bezpośredniego wizytowania gospodarstw, czy ma ona szerszy zakres?

 

Żeby moje działania były w sposób właściwy odbierane przez hodowców, ci ostatni muszą też posiadać pewien zakres wiedzy. Dlatego staram się organizować spotkania, na które zapraszam przedstawicieli firm paszowych, farmaceutycznych czy produkujących wyposażenie dla ferm. Sam także staram się być na nich aktywny. W sposób właściwy układa się współpraca z Odziałem Rzeszowskim PZHiPTCh „Polus”. Wśród właścicieli ferm zarodowych wzrasta zainteresowanie uzyskaniem certyfikatu zdrowotnego, ponieważ coraz trudniej jest sprzedać materiał zarodowy o nieokreślonej zdrowotności, nie poddawany systematycznej kontroli zdrowotnej.

 

Od stycznia 2006 r. wchodzi w życie prawo zakazujące stosowania antybiotykowych stymulatorów wzrostu w paszach. Jak groźne mogą być tego konsekwencje dla zdrowotności zwierząt?

 

Z pewnością spore, im gorsze będą warunki zoohigieniczne. Jeśli nie będzie przestrzegana zasada cpp-cpp, jeśli nie będzie prowadzona dezynfekcja bieżąca, może to znaczy być albo nie być dla wielu gospodarstw. Osobiście doceniam fakt podjęcia przed 5 laty współpracy z firmą JOSERA mającą 12 letnie doświadczenie w żywieniu zwierząt bez antybiotykowych stymulatorów wzrostu.

 

Co stanowi największą przeszkodę w Pana pracy?

 

Gdybym miał odpowiedzieć krótko to odpowiedź brzmiałaby „kilometry”. Staram się uczestniczyć w spotkaniach, jakie współorganizuje Profesor Pejsak. Niestety „świńskie centrum” to wielkopolska i tam koncentruje się wszystko co tematu świń dotyczy. Niemniej 3-4 razy w roku staram się wykrzesać z siebie odrobinę sił, aby dowiedzieć się u źródła, co w świniach piszczy, a także wymienić poglądy z bardziej doświadczonymi Kolegami.

 

Mieszkając w tak malowniczym regionie kraju, dokąd trzeba się udać, aby wypocząć?

 

Wystarczy z wędką na ryby, nad Wisłok.

 

 

 

(pekol)

Bieżący numer

Sklepik internetowy